albo jedyny głupi.
Są zajęcia, wykładowca ma dwa zwroty na stanie „to jest proste” i pytanie retoryczne „studenci rozumieją”. Generalnie ja częściowo nie rozumiem /bo moim zdaniem tłumaczenie humanistom zasad działania logicznego za pomocą wzorów matematycznych jest bezsensem/ więc torpeduję te stwierdzenia. Wychodzę z prostego założenia że skoro mam umieć, a wykładowca powinien mnie nauczyć to niech widzi że się nie sprawdza i poszuka innej drogi do realizacji celu.
Efekt takiego postępowania jest nienajgorszy :) bo faktycznie wykładowca czasem stara się tłumaczyć. Niestety jako produkt uboczny mam to że koncentruje się na mnie z kolejnymi pytaniami a ja odsłaniam swoje morze niewiedzy :)
Moje rozumowanie jest proste przyszedłem na studia /oprócz browara/ po wiedzę, więc używam wykładowcy zgodnie z przeznaczeniem. Jestem w stanie pojąć że można się wstydzić własnej niewiedzy, ale siedzenie po cichu nie zrobi mnie mądrzejszym, ani tym bardziej egzaminu prostszym. I to tyle chciałem powiedzieć /zwłaszcza moim dziewczynom :)/ w kwesti przytakiwania wykładowcy że wszystko jasne, a późniejszym wywodom na przerwie że nic nie rozumiecie.
Jak się wstydzicie niewiedzy to go zapytajcie jak się karmi piersią dziecko przecież „to jest proste” a skoro taki z niego „nowoczesny europejczyk” niech odpowiada.
Riddiculus działa! /dla niewtajemniczonych/