Ponieważ idą zmiany dałem ogłoszenie że szukam stażysty w zamian za naukę.
Najwyraźniej dotychczasowe doświadczenia coś dały, umawiam chętnych hurtem we wtorek i czwartek od tej do tej. Najwyraźniej potencjalni pracownicy skutecznie wybili mi z głowy konwenanse typu, każdy ma wyznaczone 25 minut na rozmowę, o konkretnej godzinie bez czekania w kolejce. Niestety takie zarządzanie czasem się sprawdza, z 10 osób zaproszonych przyszła jedna. Zamiast tracić masę czasu wplotłem wizytę w okres prac mniejszej wagi. A to że źle się czuję traktując ludzi jak bydło… no cóż to mój problem jakoś dam mu radę.
Teraz pisząc posta trafiłem na własne przemyślenia o zatrudnianiu z przed 3 lat i chyba powinienem jednak pałą w łeb. Jak bumerang wróciło:
Wszyscy się użalają że szukanie pracy to stres, kurcze nawet nie zdajecie sobie sprawy jaki to stres zatrudniać pracownika.
Sądzicie że łatwo wybrać takiego pracownika żeby:
- twój klient nie zraził się do twojej firmy (bo np. pracownik nabluzgał klientowi),
- nie okradł cię z danych, ze sprzętu, materiałów (kilka wiertarek, baza klientów i dostawców, kilometry kabli),
- nie wystawił do wiatru w kluczowym momencie (przy zamykaniu projektu nie przyszedł do pracy przez 3 dni bo zachlał i termin upadł),
- nie podebrał klientów oferując dumpingową cenę której nie jest w stanie utrzymać oferując zbliżoną jakość usług (część klientów wróciła ale część nie bo głupio im było że odeszli)
- nie powodował wizyt policji (jeden z naszych pracowników prawie zgwałcił portierkę)
To wszystko realne przykłady z mojej firmy, lub firmy którą prowadziłem z moim ojcem. Ponieważ będę wdrażać nowy pomysł było by głupio aby ktoś go ukradł razem z bazą danych za którą dałem kilka tysięcy złotych.
I niech mi taki szukający pracy powie że ma wielkiego stresa, szitfak co najwyżej go nie przyjmą do roboty ale ma pewność że go nikt nie okradnie na łady kawałek pieniądza i nie wpędzi w kłopoty finansowe.