Tak sobie myślę nad moim studiowaniem i myślę i nagle dochodzę do dziwnych jak dla mnie wniosków.
Od zawsze chciałem być studentem, a dokładniej trzydzieści lat temu kiedy usłyszałem „Student żebrak ale Pan” Asocjacji Hagaw na winylowej płycie w wieku lat dziewięciu, wtedy stwierdziłem że to musi być fajne „być studentem”.
Poszedłem „studiować” na IINiSB i wcale nie miałem w planach ukończenia studiów a tylko bycie studentem a tu wczoraj taki lol znienacka. Po wykładach siedzimy sobie w knajpce pijemy browarka i rozmawiamy jak się nasze życie zmieniło poprzez to ze poszliśmy na studia. Ponieważ siedzimy raptem w trzy osoby to i nie ma tych opowieści wiele ale za to jakie życiowe.
Pierwsza koleżanka opowiada że dzięki studiom jej życie nabrało koloru. Przestał to być ciągły kołchoz pracadompracadompracadompra…. że generalnie jest ciężko ale fajnie
Druga mówi że podczas zjazdów ma chwilę wytchnienia od rodziny i pomimo że dojeżdża z „końca świata” ponad 400 kilometrów, mężowi ściemnia że to z pracy dostaje dotację na dojazdy ;), że na opłacenie studiów bierze kredyty to naprawdę studiowanie tutaj z nami to coś świetnego.
I nagle pada stwierdzenie że to już połowa studiów i coś się zrobiło z nami rzewnego, bynajmniej to nie efekt zupki chmielowej, chyba dotarło do nas że te półtora roku szybko zleciało i że niewiele już nam zostało tego „studiowania” i co tu robić dalej …. oczywiście magisterka deską ratunkową :) ale coś we mnie drgnęło. Jakoś chyba zaczęło mi zależeć aby zrobić te studia :)
Kiedyś pewien wykładowca powiedział mi że podziwia nas że nam sie chce, słyszałem wiele razy że jesteśmy dziwnym rocznikiem z różnych ust. Kurcze chyba poczułem się zobowiązany dociągnąć te studia do końca [myśli] tak trochę czasu mi to zajęło :) szkoda gadać zapłon mam rewelacyjny :D
PS Pani w nowej knajpie zaczyna mnie rozpoznawać chyba za często tam studentuję ;)
Fajnie masz. To znaczy to, że dochodzisz do takiego wniosku. Ja mam odwrotny. Odechciewa mi się. Co widać zresztą po mojej obecności na zajęciach. :/
Stwierdziłam ostatnio, że na III roku to chyba tylko na egzaminy przyjde :-(…
400 km? zwaliło mnie to z nóg…
hmm Zbyszek w zjazdowe weekendy miota się radom-warszawa warszawa-radom co dziennie :( więc jeśli weźmiemy np. sobotę zajęcia od 8.00 do 20.00 + 4 godziny na przejazd to chyba nikt mu nie zazdrości, a co powiesz o Dance Szczeciniance ? /ze szczecina to chyba szczecinianka ? jakkolwiek to by brzmiało :) / też ma parę kilometrów do warszawy :(
Podziwiam ich siłę naprawdę są niesamowici naprawdę są wśród nas niesamowici ludzie.
Tak, są niesamowici ludzie. 400km to sporo – ale co ma zrobić, skoro w jej okolicy nie ma Uczelni z takim kierunkiem?
Nie ma wyjścia czasami – człowiek chce coś osiągnąć, to na głowie staje, żeby się udalo.
W sumie, to coś mnie naszło tematycznie.
Ide się wyżyć u siebie ;-)